Start

Bóg w mojej rodzinie

2775Jestem zwyczajnym człowiekiem, jak miliony innych ludzi, a jednak jest coś, co sprawia, że moje życie jest wyjątkowe – nieustannie czuję miłość Boga do mnie, czuję Jego opiekę i troskę, a im więcej mam lat, tym wyraźniej to widzę.
Już to, że jestem na tym świecie, jest dla mnie cudem. Moja mama – kobieta przed czterdziestką, ociemniała (straciła wzrok w Powstaniu Warszawskim), żyjąca od lat w separacji ze swoim mężem, mająca syna, który sprawiał poważne problemy, oraz ciężko chorą matkę – zaszła w ciążę. Wszyscy bliscy i dalsi radzili, by usunęła ciążę, bo po co jej ten „problem”. Pojawiła się tylko jedna osoba, poznana „przypadkiem”, która miała inne zdanie, i w intencji mojego ocalenia rozpoczęła nowennę. Chociaż byłam dzieckiem pozamałżeńskim, Bóg miał mnie w swoich planach i już wtedy okazał mi swą wielką miłość – pozwolił mi przyjść na świat.
Żyłam, rosłam, dojrzewałam i niestety sprawiałam coraz więcej problemów. Byłam tzw. trudnym dzieckiem, a bezradność i bezsilność mojej mamy sprawiły, że znalazłam się w domu dziecka. Czułam się odrzucona i niekochana. Nie mogłam, a może nie chciałam zrozumieć mamy. Stawałyśmy się sobie obce. I choć przyszedł po wielu latach taki czas, że mieszkałyśmy pod jednym dachem, to istniał pomiędzy nami ogromny mur wrogości i nienawiści. Z jednej strony ja, egoistka, z pretensjami i osądami, z drugiej mama – pełna rozgoryczenia, bo nie o takiej córce marzyła.


Pan Bóg w swojej ogromnej miłości i miłosierdziu nie pozostawił nas samym sobie. Dla mnie sprawił kolejny cud. Kiedy moja mama bardzo ciężko zachorowała, a lekarze nie dawali jej żadnych szans na przeżycie, wtedy ja otrzymałam od Niego wielką łaskę: zobaczyłam swoje życie w zupełnie innym świetle i modląc się, błagałam Boga, by nie zabierał jeszcze mamy do siebie. I dane mi było prosić moją mamę o przebaczenie za wszystkie osądy, złe myśli w stosunku do niej, za brak miłości i chęci zrozumienia, i za wiele innych rzeczy. Po raz pierwszy w życiu mogłam ją serdecznie przytulić i powiedzieć, że ją kocham i dziękuję za życie. Mogłyśmy przeprowadzić jeszcze kilka szczerych rozmów i patrzeć na siebie innymi oczami, oczami miłości.
Widzę w tym ogromną miłość Boga, bo z czym bym dziś została… Moja mama jest u Pana już od ponad dwudziestu lat, a ja mam serce pełne wdzięczności. Często wołam słowami pieśni: „Nie daj mi wątpić o Twej miłości, nigdy nie wątpić o Twej miłości”. Takich Bożych interwencji w moim życiu było wiele. Czuję się wyjątkowo umiłowanym dzieckiem Bożym. Jakie to szczęście, że Bóg ma moc docierania do tak zatwardziałych serc jak moje, że jest mocniejszy ode mnie, od moich grzechów, masek, pozorów i tego całego brudu, który z sobą niosę, że kocha mnie taką, jaką jestem, i to za nic – po prostu !
Nigdy nie chciałam zakładać własnej rodziny, czułam pod skórą, że to nie dla mnie. Wybrałam nawet taki kierunek studiów, żeby móc wrócić do domu dziecka i dać trochę miłości tym, którzy jej nie mają. Jednak Pan miał wobec mnie inne plany. Dał mi bardzo dobrego męża i pozwolił doświadczyć macierzyństwa. Dziś jestem Mu za to wdzięczna, bo moje życie jest piękne, chociaż wcale nie było łatwe. W jakimś momencie oboje z mężem wysłuchaliśmy katechez i weszliśmy do wspólnoty neokatechumenalnej. Było to dla nas ogromną pomocą w codziennym życiu. Uczyliśmy się zmagać ze swoimi słabościami opierając się na Chrystusie, z Nim pokonywać trudności, problemy i kryzysy.
Jednak po paru latach odeszliśmy ze wspólnoty i wtedy „zaczęły się schody”. Szatan natychmiast wypełnił to puste miejsce i chciał coraz więcej. Nasze małżeństwo przeżywało bardzo poważny kryzys. Oddalaliśmy się coraz bardziej od siebie, nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, osądzaliśmy się, obwiniając się nawzajem za całą tę sytuację. I chociaż byliśmy w każdą niedzielę na Mszy świętej, przystępowaliśmy do sakramentów – może rzadziej, ale jednak – to poza czwórką wspólnych dzieci niewiele nas łączyło. Nie zapraszaliśmy Pana Boga na serio do naszego życia.
W tym czasie nasz najstarszy syn zaczął nam sprawiać poważne kłopoty. Jakimś cudem zdał maturę, bo z nauką było coraz gorzej, ale problemem poważniejszym był hazard. Miał duże długi i żeby je spłacić, zaczął wynosić z domu wszystko, co tylko nadawało się do sprzedania. Z trudem wiązaliśmy koniec z końcem, a syn coraz bardziej pogrążał się w uzależnieniu od hazardu. Szkołę traktował jak zło konieczne, wieczne wagary, powroty do domu nad ranem, uciekanie przed obowiązkami, przed rozmową z nami, opryskliwość. Ciągłe kłamstwa i kradzieże, kolizje z prawem, komornicy. Wszystko to wywoływało we mnie straszną złość. Jako matka, patrzyłam bezsilnie na swoją porażkę. Z jednej strony kochałam to dziecko, a z drugiej narastał we mnie ogromny ból, że sobie z tą sytuacją nie radzę, że nie widzę drogi wyjścia. Łapałam się często na tym, że do syna zwracam się w zupełnie inny sposób niż do pozostałych dzieci. Myślę, że on czuł się niekochany, a raczej czuł, że nie zasługuje na moją miłość. To straszne…
Nie miałam siły walczyć z synem, nawet nie bardzo wiedziałam jak. Nie potrafiłam rozmawiać z mężem szczerze, bez wzajemnego ranienia się. Było mi trudno wychowywać pozostałe dzieci.
W tej dla nas po ludzku beznadziejnej sytuacji Bóg, który kocha każdego człowieka za darmo, nic w zamian nie oczekując, nie zostawił nas samych. Mój mąż, widząc naszą bezsilność i to, że sami sobie nie poradzimy, ponownie chciał wejść do wspólnoty, na co ja zupełnie nie miałam ochoty. I tu kolejna niespodzianka od Pana Boga. Zgodziłam się pojechać na katechezy tylko raz, po to, by zobaczyć, kto je głosi. Nie skończyło się na jednym razie. Bóg wykorzystał moją babską ciekawość, by przyciągnąć mnie na powrót do siebie. Wraz z mężem weszliśmy znowu do wspólnoty. I nasze życie zaczęło się powoli prostować. Bóg, jak najlepszy lekarz, pomału uzdrawiał nasze serca. Na wiele rzeczy pozwolił nam spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. Dziś, po kilkunastu latach, jestem wdzięczna Bogu, że pochylił się nad nami i przyszedł nam z pomocą. Trudno sobie wyobrazić, jak bez Niego mogłoby wyglądać moje życie – pełne nienawiści, beznadziei, z dala od dzieci, od męża, a przede wszystkim od Boga.
Również nasz syn po wielu latach w przedziwny sposób został zachęcony, by wstąpić do wspólnoty, by szukać osobistej relacji z Bogiem. Nasze relacje powoli zaczęły się zmieniać. Dziś nie ma w moim sercu goryczy ani złości. Pragnienie przebaczenia zostało mi dane w darze. I choć syn nie jest łatwy we współżyciu, to dziś mogę kochać go „podwójnie”, pamiętając wszystkie nasze dawne zranienia i próbując je zabliźnić miłością.
Patrząc na swoje pięćdziesięcioletnie życie, widzę, że Bóg nieustannie troszczy się o mnie i moją rodzinę, że kocha mnie miłością, której nie jestem w stanie pojąć, kocha mnie w drobiazgach i w rzeczach bardzo poważnych. Dlatego powierzam Mu z ufnością samą siebie, całe moje życie i wszystkich moich bliskich. Wiem, że trzymając się Boga, odniosę zwycięstwo nad wszystkim, co będzie próbowało mnie od Niego odłączyć.
                                                                                                                                                      Barbara

Podziękowania i prośby na Nowennę ku czci św. Andrzeja Boboli

Informacje

Aktualnie gościmy

Odwiedza nas 5 gości oraz 0 użytkowników.